Do Pragi wybraliśmy się w doborowym towarzystwie i w różnych grupach, mniej więcej wychodzi mi że z Polski przyjechało nas ponad dwudziestu.
Z Górnego Śląska wyjechaliśmy o 8 rano kolumną dziewięciu vesp. Po drodze mieliśmy liczne przerwy i nauczony tą trasą myślę, że dobrym pomysłem jadąc w dużej grupie jest tankowanie dwóch trzech vesp w jednym dystrybutorze i rozliczenie na miejscu, bo na samych stacjach benzynowych straciliśmy ze trzy godziny, ale to tak przy okazji jakby ktoś w przyszłości nie chciał spędzić w siodle 12 godzin.
Czechy są piękne. Większość drogi lecieliśmy trasą numer 11 przez Bruntal Sumperk i Hradec Kralove, trasa jest bardzo widokowa, do tego mocno urozmaicona bo zaczyna się od zakrętów przez Beskidy i właśnie przez góry jedzie się gdzieś połowę dystansu, mijając niewiele wiosek i jeszcze mniej miasteczek. Asfalt na górskich zakrętach jest pokryty dodatkową warstwą lepiej przyczepnej nawierzchni. Na prostych można było więc napatrzeć się na roztaczające się przed nami połacie pól, gdzieniegdzie widać było już początek żniw a na zakrętach można się pościgać. U naszych sąsiadów zwyczaj pozdrawiania się na drodze jest powszechny, nie ma znaczenia czy z naprzeciwka jedzie ścigacz, chopper skuter czy cokolwiek innego, każdy pozdrawia każdego.
Dla głodnych i spragnionych nie ma nic lepszego jak smażony ser z frytkami zapijany cofolą, my akurat zatrzymaliśmy się w Hospodzie Imrvere w Žamberku, było pysznie. Około 19 byliśmy w Pradze, miejsce zlotu jednak jest na jej drugim końcu więc koło 20 zameldowaliśmy się na polu namiotowym w Camp Dzban. Ruch w Pradze na drogach jest niewielki, drogi są dziurawe jak szwajcarski ser ale aut za dużo się nie spotka i to jadąc gdzieś opłotkami ale tez i przez samo Stare Mesto, ani razu nie staliśmy w korkach.
Integrację z gospodarzami rozpoczęliśmy od razu po przyjeździe na miejsce, żeby zbędnie nie tracić czasu, chociaż tchórzliwie przyznaje że po całym dniu na vespie nasza kondycja nie była najlepsza i szybko skończyliśmy w namiotach.
Większość ekip zjechała się w piątek wieczorem razem z naszymi z Krakowa, Łodzi i Wrocławia, więc cały dzień mieliśmy na zwiedzanie Pragi. Z ciekawostek, w praskich parkomatach nie trzeba płacić za postój jednośladów. Zgodnie z programem zlotu w piątkowy wieczór gospodarze zabrali nas drugi raz na miasto, wrażenie robi przejazd oświetlonym tunelem i widoki oświetlonego starego miasta z mostem Karola. Z wieczoru pamiętam tylko plotkę, że jacyś Austriacy chyba albo Niemcy urządzili nocne jeżdżenie po ośrodku, czy to prawda - nie wiem, w każdej plotce ziarnko prawdy niby jest.
Sobota to tradycyjne konkurencje sprawnościowe, tym razem wolny przejazd na vespie, przejazd na czas, kręcenie manety (czeska nazwa 'dawaj dawaj') i pompowanie koła na dokładność. Po zawodach ruszyliśmy znowu w grupach na miasto.
Naszym przewodnikiem był kolega na PXie, w połowie trasy złapała nas ulewa i schowaliśmy się pod drzewami w pobliżu pałacu jakiegoś, racząc się párkami v rohlíku i gapiąc na pozostałe grupy dzielnie przebijające się przez ścianę deszczu i potoki na drogach. Z opowieści wiemy że jedną z grup manuali ciągnął Czech na gtsie, który startował ze skrzyżowań w sportowym stylu tak że cała grupa goniła go do następnych świateł i tak za każdym razem, niezależnie czy było sucho czy lało :)
Celem wycieczki była wieża telewizyjna z rozległym widokiem na całą Pragę, naprawdę robi wrażenie. Po zwiedzaniu pojechaliśmy jeszcze na Stare Mesto strzelić fotkę pod murem knajpy, w której ongiś grał John Lennon. Od tego czasu jak niesie legenda, kolejne zespoły i pokolenia zostawiają na tej ścianie swój ślad.
Sobotni wieczór na ośrodku upłynął na rozdaniu nagród, tradycyjnej tomboli czyli loterii fantowej no i zabawie przy muzyce. Zamiast jednak pląsów w hospodzie wybrałem zabawę przy gramofonie i płytach w obozie naszych sasiadów po bliskości. Chłopaki z różnych stron Czech, w budzie VW rozstawione dwa adaptery, głośniki, skrzynie z płytami, normalnie Panie jak soundsystem jaki na Jamajce.Prócz starego skinhead reggae i punkrocka zapodawali stare czeskie hity, także było grubo, żal było wracać do namiotu ale niestety, wszystko co dobre kończy się za szybko. Miejmy nadzieję że za rok będzie nam dane spotkać się znowu w tak zacnym (albo i zacniejszym) gronie.